FOTOGRAFIE WYRZYSKA – KAPITAŁ KULTUROWY MIASTA – CZ. 15

 

ROZDZIAŁ 5

ODBIÓR I ODBIORCY FOTOGRAFII

Powszechność fotografii w otaczającej nas rzeczywistości jest ogromna. Fotografia towarzyszy nam w przestrzeni publicznej i osobistej do tego stopnia, że społeczna percepcja postrzegania życia codziennego nie jest w stanie funkcjonować bez niej. A przecież jej początek był naznaczony sceptycyzmem, niewielu chciało uwierzyć w możliwość „malowania światłem”. W XIX w. fotograf i jego drewniana skrzynia na trzech nogach, tajemnicze mokre szklane płyty, przygotowywane w ciemnych, konspiracyjnie wyglądających pomieszczeniach a w efekcie tych zabiegów czarodziejski obraz tego, co zdarzyło się przed okiem obiektywu. Wszystko to trąciło czarną magią, było niezrozumiałe i niepojęte, powodowało nieufność, ale też uznanie.

Proces fotografowania i wykonania odbitki wymagał od zajmującego się tą dziedziną odpowiedniego zasobu wiadomości, kompetencji, otwartego umysłu i szerokich horyzontów. Dlatego też od początku fotografią zajmowali się ludzie rozgarnięci, błyskotliwi, inteligentni, a przede wszystkim wrażliwi estetycznie. Wynalazek fotografii rozpowszechnił się nie tylko dlatego, że zrealizowano odwieczne marzenie o obiektywnej rejestracji tego co wokół nas. Ważną rolę, chcę to szczególnie podkreślić, dla rozwoju fotografii i jej pozycji w życiu społecznym mieli podówczas ludzie, którzy się nią zajmowali. Nie mam na myśli tylko postaci uznanych i wymienianych w podręcznikach traktujących o historii fotografii ( H. Fox Talbot, R. Fenton, M. Cameron, E. Atget). Chcę szczególnie wyróżnić znaczenie tych anonimowych dla świata, „niesławnych”, małomiasteczkowych rzemieślników, o których zdawkowe informacje czasami udaje się jeszcze wydobyć z pamięci starszych ludzi. Myślę też o tych zupełnie zapomnianych, o których nie sposób dzisiaj uzyskać jakiejkolwiek informacji, a których fotografie znajdują się w wielu prywatnych albumach, także w moich zbiorach. To dzięki takim małomiasteczkowym fotografom, dzisiaj wiele wydarzeń z wielkiej i małej historii możemy ilustrować ich dokumentalnymi zdjęciami. Wcześniej dowiodłem już, że w wielu przypadkach są one nie tylko doskonałe technicznie, ale też niosą w sobie artyzm najwyższego poziomu. Nie przypuszczam, aby w swoich czasach rzemieślnicy z aparatami fotograficznymi słyszeli o klasykach fotografii, by wzorować się na ich pracach. W przeważającej części efekty swej pracy zawdzięczali własnemu wykształceniu, umiejętnościom jego wykorzystania oraz wrażliwości estetycznej. W pamięci osób, z którymi rozmawiałem, zawsze pojawiało się określenie, że byli to ludzie inni, wyjątkowi. Moje prywatne doświadczenie z miejscowym fotografem p. Wilhelmem Gajewskim, o którym wcześniej wspominałem, jest podobnie pozytywne. Niski, lekko utykający pan roztaczał wokół siebie atmosferę, która powodowała mir dla tej osoby i jego pracy1. Na moje pytanie (zadane w wywiadzie jego synowi), gdzie ojciec nauczył się tego rzemiosła (gdy p. W. Gajewski otworzył zakład tuż po wojnie, fotografią zajmowano się już prawie sto lat), odpowiedział, że był samoukiem. To tylko potwierdza moją tezę, że za fotografowanie brali się ludzie inteligentni i bystrzy. Ważna jest też uwaga, że w zawodzie tym nie mógł się utrzymać nikt, komu brakowałoby zmysłu estetycznego, czyli zwyczajnej wrażliwości na piękno.

Praca i kompetencje osób wówczas fotografujących mają niewątpliwy wpływ na odbiór fotogramów przez nas, ich odbiorców. Pochodną ich zawodu, zjawiskiem pozytywnym, jest ciekawość, wręcz dociekliwość każdego z nas. Prawie każdy chce posiąść jak największą wiedzę na wiele rozmaitych tematów. Dzięki oglądaniu starych fotografii, może to być np. wiedza na temat historii miejsca swego urodzenia, tego jedynie naszego, najbardziej osobistego. Wiedzę na temat wydarzeń z dzieciństwa czy młodości wyrażamy poprzez pamięć, w której przywołujemy obrazy z zakamarków umysłu2. Fotografia z rodzinnego albumu przywołuje nie tylko nasze wspomnienia, ale też weryfikuje konfabulacje, upewniając nas w tym, co było naprawdę, a co dołożyliśmy do wyobrażeń od siebie.

Nie sposób nie wspomnieć też o edukacyjnej roli tych zwyczajnych, powszednich fotografii, pokazujących naszych dziadków i ojców, otoczenie, w którym żyli, i ich ubiór. Z takich zdjęć deszyfrować możemy hierarchię osób fotografowanych pod względem ich ważności, stosunek do religii, ich patriotyzm, sposoby spędzania czasu wolnego, ówczesną modę i wiele innych cennych informacji rzutujących na lepsze poznanie epoki, w której żyli.

Odbiorców fotografii można podzielić na trzy rodzaje: osoby, które informacji na tematy związane z fotogramami dostarczają (ludzie pamiętający dane wydarzenie), osoby, które tej informacji poszukują i z niej korzystają (przeważnie historycy, dziennikarze), a trzecia kategoria to większość pozostałych, do której zaliczają się ludzie ciekawi historii otaczającego ich świata. Trzecia grupa to wielu z nas, każdy, kto przygląda się starej fotografii, usiłując odnaleźć w niej związek z własnymi wspomnieniami, przywołując w pamięci obrazy z dzieciństwa, młodości i miejsca lub wydarzenia przedstawionego na oglądanej fotografii. Odnoszą się oni do starych i pożółkłych skrawków papieru z atencją, doceniając ich wartość nie tylko historyczną, ale i emocjonalną.

Pewną grupą, niezbyt liczną, są pasjonaci starych fotografii, których działania nie zawsze da się wytłumaczyć w sposób racjonalny. Osoby te podzielić możemy na dwie grupy. Pierwsza – pasjonaci historii gromadzący wiedzę na temat danego wydarzenia, zbierający eksponaty rzeczowe uwarunkowane z tymi wydarzeniami oraz fotografie z nimi związane. Często nie zdają sobie sprawy z tego, że trzonem ich wiedzy i podstawą zebranych pamiątek o interesującym ich wydarzeniu są właśnie zdjęcia. Jest w ich zbiorach fotografia (archiwalna), która dokumentuje to, co się wydarzyło, i fotografia, która dokumentuje to, co wydarza się dzisiaj, a co jest związane z tamtym wydarzeniem (np. fotografie pamiątek rzeczowych, fotografie z rekonstrukcji i miejsca dawnych wydarzeń).

Druga grupa to pasjonaci starej fotografii. Każdy z nich ma duże uznanie dla swoich zbiorów, często uważa, że zdobyte przez siebie fotogramy mają najwyższą wartość. Tropią oni wszystko, co związane jest z tym, co ich interesuje3. Zwykle przedmiotem zainteresowania kolekcjonerów są wszystkie fotografie związane z pewnym określonym miejscem (może to być kraina geograficzna, taka jak Krajna, lub miasteczko, a nawet wieś) oraz wszystkie informacje dostępne do zdobycia na ich temat. Znam takich osób wiele, wspomnę tu o dwu takich osobach, obie to nietuzinkowe i ciekawe postacie. Ich obszar zainteresowania to historia terenu, z którego pochodzą, czyli ziemi wyrzyskiej. Gromadzą wszystkie dostępne, często żmudnie poszukiwane informacje i fotogramy pokazujące przeszłość w każdej formie. W archiwach państwowych i redakcyjnych najstarszych gazet, dostępnych na stronach internetowych, tropią fotokopie dokumentów i artykuły, w których umieszczone są najmniejsze choćby wzmianki na temat Wyrzyska i jego okolic. Poszukują opisów, map, rozkładów jazdy kolei, nawet protokołów sądowych. Przystępują też do aukcji internetowych, kupując widokówki i stare fotografie. Wiele zdjęć w niniejszej pracy pochodzi właśnie od nich, udostępnili mi je, wcześniej nabywając je za niemałe pieniądze.

Gdy pytam, dlaczego to robią, odpowiedzi jest wiele, zbyt wiele, aby wszystkie przytaczać; przede wszystkim to hobby (takie jak wędkarstwo, filatelistyka, uprawianie sportu), zajęcie się czymś pożytecznym (tak jak praca w ogródku, drobne naprawy w domu), ale też ciekawość, dociekliwość, chęć posiadania wiedzy – i wiele innych. Gdybym miał określić, jaka cecha charakteru jest dla nich najbardziej charakterystyczna, to jest to ich pozytywne nastawienie do życia. Jak mówią, zostali nauczeni w swoich domach, przez rodziców, rzadko już dzisiaj używanych pojęć, jakimi są patriotyzm i przywiązanie do miejsca. Ich patriotyzm jest uczuciem związanym z naszym krajem, ale też (i to przede wszystkim) z patriotyzmem lokalnym, więzią z tym małym kawałkiem ziemi. Gdy pytałem Jerzego Jagodzińskiego (wiele fotografii w tej pracy pochodzi z jego zbiorów), dlaczego to robi, dlaczego poświęca czas na takie sprawy, odpowiedział prosto i szczerze: „…bo tak zostałem wychowany; moi rodzice byli patriotami, nauczyli mnie kochać tę ziemię, cenić i szanować ludzi oraz wydarzenia z nią związane, obchodzić święta państwowe i kościelne; po prostu jestem Polakiem mieszkającym tutaj a w ogóle to nie ma o czym gadać…”.

Jerzy Jagodziński mieszka we wsi Marynka, niedaleko Wyrzyska, jest właścicielem skupu złomu. Roman Tadych, urodzony w Osieku nad Notecią (mieszka teraz 28 km od Wyrzyska – w Kcyni), pracownik kolei, obecnie na emeryturze. Obaj to mądrzy, myślący, inteligentni ludzie. Nie mają popartego dokumentem wyższego wykształcenia, ale czy może to być wyznacznikiem ich wiedzy i mądrości? Można posiąść inteligencję, nabywając ją w szkołach, można też mieć wrodzoną, ukształtowaną umiejętnie przez rodziców i środowisko. Jerzy i Roman posiadają ten drugi jej rodzaj, w wielu przypadkach ceniony przeze mnie bardziej niż pierwszy. Moja publikacja bez nich, bez pozytywnej energii, którą przekazują, bez zarażania siebie nawzajem pasją fotograficznych historii – nie powstałaby.

Jaki jest odbiór i kim są odbiorcy fotografii, którą ja i podobne mi osoby propagują? W rozdziale 2 wspomniałem o wydaniu albumu fotograficznego „Wyrzysk wczoraj i dzisiaj” z tekstami Zdzisława Seroki. Dzisiaj mogę dodać jeszcze do tego fakt opracowania ilustracji fotograficznych do publikacji Towarzystwa Przyjaciół Wyrzyska pt. „Ziemia Wyrzyska – świadkowie tamtych dni” oraz autorskie fotografie w tomiku wierszy p. Barbary Wilk pt. „Wyrzysk słowami malowany”. Moje fotografie są na wielu kartkach pocztowych, materiałach reklamowych Urzędu Miejskiego, folderach itp. W przygotowaniu jest album, który wspólnie z panem Z. Seroką nazwiemy „Wyrzysk i okolice”4. Wspominam o tym, dlatego że istnieje zapotrzebowanie na tego typu prezentowanie „małych ojczyzn”, na opowiadanie o lokalności, właśnie poprzez narracje fotograficzne. Dlatego też korzystamy z fotografii archiwalnej, którą pozostawili po sobie znani i nieznani fotografowie, zestawiamy je z teraźniejszymi ujęciami, dopisując do nich zasłyszane historie. Pokazuje to i uświadamia nie tylko nam wartość starej fotografii, tego, jak cennym i pożądanym jest ona świadectwem.

Dwa lata temu przygotowałem projekt, który zaowocował zmianą wyglądu korytarzy i klatki schodowej w Urzędzie Miejskim w Wyrzysku. Po żmudnej obróbce posiadanych materiałów archiwalnych, retuszu i naprawie ubytków, przeformatowaniu na większy rozmiar, oprawieniu w ramy 20 małych (40×50 cm) i 10 dużych (70×100 cm) starych i współczesnych fotogramów, następnie rozmieszczonych w różnych miejscach tutejszej placówki administracji publicznej. Spotkałem się wtedy z bardzo przychylnymi recenzjami, wiele osób zwróciło uwagę na tę, pozytywnie odbieraną zmianę wyglądu korytarzy urzędu. Wspominam o tym dlatego, by podzielić się pewnym spostrzeżeniem. Fotografia archiwalna zaistniała, prezentując się w Urzędzie Miejskim (w dużym formacie), gdzie została wyeksponowana na honorowym, godnym jej miejscu, w ogólnodostępnej przestrzeni publicznej. Została przez to nie tylko dowartościowana (pośrednio także jej ówcześni twórcy), ale też pokazuje i uświadamia nam to zjawisko, które nie przez wszystkich jest dostrzegane, naszą bardzo bezpośrednią i realną więź z przeszłością.

Bez nazwy-11

Fot. 65. Okładka powstającego albumu, opracowanego na podstawie archiwalnych fotografii posiadanych przez autora pracy, w zestawieniu z teraźniejszymi ujęciami oraz wszelkiego rodzaju informacje z nimi związane, przekazane przez m.in. J. Jagodzińskiego i R. Tadycha oraz mieszkańców, opracowywane i redagowane przez Z. Serokę.

Miałem przyjemność wiele razy obserwować, jak wchodzący do urzędu petenci, idąc korytarzami czy wchodząc po schodach na następne piętro, z zainteresowaniem przyglądali się prezentowanym fotografiom.

Bez nazwy-12 Bez nazwy-13

Fot. 66. i 67. Prezentowane prace to: 20 archiwalnych fotogramów umieszczonych na schodach od parteru po drugie piętro, a korytarze to 10 fotogramów, po części archiwalnych, po części autorskich (fot. autor).

Od pewnego momentu, prezentuję część swoich (i nie tylko) dokonań na polu propagowania starej fotografii. Pisałem już o ich odbiorcach, publiczności oraz pasjonatach. Wszystko po to, by przedstawić odpowiedź na zawarte w tytule rozdziału pytanie o odbiór, czyli jak odbierana jest niegdysiejsza fotografia przez tutejsze środowisko. Można zadać pytanie: Czy taka obiektywna ocena jest możliwa do przeprowadzenia przez osobę uwikłaną w pasję tropienia i przedstawiania fotograficznych treści? Czy moja recenzja jest wiarygodna i czy może być dokonana bez krytycyzmu i dystansu do poruszanego wątku? W niewielki sposób przyczyniam się do propagowania wiedzy o historii tej ziemi poprzez opowiadanie obrazkowych epizodów. Zbieram, podreperowuję, a następnie prezentuję stare fotografie. Spotykam się z życzliwością i sympatią wielu ludzi, którzy pytają, co nowego udało się odkryć, dokonać. Poprzez wystawy organizowane przez Miejsko-
-Gminny Ośrodek Kultury propaguję obecne piękno tej ziemi, ale również piękno ze starych fotografii, pokazując urocze i ciekawe miejsca, których już nie ma. W mojej, podkreślam, subiektywnej ocenie – odbiór archiwalnych fotografii przez tutejsze środowisko i treści, które one niosą, jest pozytywny i potrzebny, w wielu wypadkach zdjęcia pozwalają oglądającym na sentymentalne wspomnienia z nimi związane. Jednak mogę się mylić. Niemniej jednak, gdy zaczynam konfrontować wiedzę czerpaną z dokumentów, przekazów słownych, wspomnień starszych osób, map i fotografii z życiem codziennym Wyrzyska – jego mieszkańców – uwalnia się wyobraźnia, gdzie fakty, anegdoty, wydarzenia znane z suchych zapisów nabierają rumieńców. Bezimienni bohaterowie fotografii, w scenerii domów i ulic, przy pracy i podczas odpoczynku, w czasie podniosłych uroczystości lub podczas zabawy nie są już statycznymi, nieruchomymi dekoracjami; to opowiadania, które dostępne są tylko dla tych, którzy mają wyobraźnię i tak deficytowe dzisiaj uczucie empatii.

Wszystko wokół nas jest dynamiczne, historycznie zmienne. Archiwalne fotografie jednego domu, zaułka, ulicy ułożone chronologicznie (np. kościoła ewangelickiego) ujawniają swoistą dramaturgię losów miasteczka i jego mieszkańców. Domy zmieniają swój wygląd lub po prostu znikają z powierzchni ziemi, ulice zmieniają nazwy, budowane są nowe jezdnie, gdyż rzeka zmienia swój bieg, powstaje most obok starego mostu, dom, w którym się urodziłem, zostaje zamieniony w bank, sala Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” przemienia się w kino „Wolność”, a kino – w basen, budynek sądu zamienia się w bibliotekę, biblioteka – w wydział geodezji i TBS, szyldy instytucji i sklepów zmieniają język, a ich siedziby – przeznaczenie. Wszystko ruchome, niestałe – metamorfozy życia i historii. I nawet niezmienność jest fascynująca: poczta nadal jest pocztą, magistrat – nadal magistratem, chociaż nazywa się inaczej, a kościół katolicki – kościołem.

PRZEJDŹ DO CZ.16

1 Nawet odsłanianie płynnym, półkolistym ruchem obiektywu i słowa: „uwaga, ptaszek wyleci” były nacechowane atmosferą wyjątkowości wydarzenia, jakim było fotografowanie.

2 W opowiadaniach starszych ludzi przewijają się wspomnienia wydarzeń ważnych i mniej ważnych. Często spotykałem się ze stwierdzeniem: „Panie Piotrze, ja już niewiele pamiętam, nie pomogę panu, moja pamięć…”. Jednak, gdy przechodziliśmy do oglądania zdjęć, pamięć się w cudowny sposób regenerowała, moi rozmówcy, wcześniej przygaszeni, nabierali wigoru do wielogodzinnych rozmów, wspominając z błyskiem w oku pewne ważkie, czasami tylko dla nich, wydarzenia. Dzisiaj, gdy słucham tych opowiadań, odtwarzając je w celu czerpania informacji umieszczanych w tej pracy, zarzucam sobie brak umiejętności cierpliwego słuchania. Moje przerywanie im z powodu chęci uzyskania od tych osób jak największej liczby informacji na temat setek pokazywanych tym ludziom zdjęć powoduje, że pewne ciekawe wątki nie zostały dokończone.

3 Grupa pasjonatów dzieli się jeszcze na dwie podgrupy. Jedna z nich to ludzie zazdrośnie strzegący swoich zbiorów, informujący tylko, że posiadają pewne ważne pamiątki fotograficzne, jednak nie udostępniają ich publicznie. Pokazują je jedynie osobom zaufanym (dostąpiłem takiego zaszczytu). Staram się takie osoby zrozumieć, wytłumaczyć sobie, dlaczego chronią swoje zbiory przed publiczną prezentacją, ale nie udaje mi się tego zrobić racjonalnie. Nie potrafiłem też zadać takiego pytania w czasie wywiadu, a to przez szacunek i wiek interlokutora.

Druga podgrupa to osoby otwarte, chętne do dzielenia się tym, co udało im się zdobyć, pragnące podzielić się wiedzą na dany temat.

4 Okładka tego wydania, jak i ponad 60 stron są już przygotowane, niestety, wielość obowiązków poza- hobbystycznych każdego z nas utrudnia systematyczną pracę nad tą publikacją.