Mój Wyrzysk – Zdzisław Seroka
Fotografie: Piotr Brzezinski
Każdemu z nas gwiazdę dano
z misy Drogi Mlecznej,
w bezkresnym nieba odmęcie.
Chciałbym raz ujrzeć w zenicie nocy
gwiazdy Rydzyńskich, Jaroszów,
Skrzypińskich, Muzyczków i Orlińskich,
Spychałów i Romińskich,
Misiaków i dziesiątki innych jeszcze.
Skrzą się na firmamencie?
Miasto przysiadło w podłużnej niecce,
na dnie morenowej kieszeni.
Wsłuchaj się w jego rytm,
pulsowanie Łobżonki wśród olch
i wierzb nadrzeczny poszum.
W klepsydrze dziejów
tylko ten plusk się nie zmienił.
Nie miałeś racji, Heraklicie,
ze swym panta rhei.
Kiedy wiatr
na podgórnym cmentarzu
wygrywa żałobne elegie,
kiedy jarem Grabówki
całunem chłodu bieży i łka,
kiedy sypnie śniegiem
o wyniosły kurhan Adama i Ewy,
usłysz przodków wołanie.
Panie, ludzki szafarzu,
słuch dobry nam daj…
Gorętsze były serca pradziadów,
ich ręce sobie bliższe.
I czasu zawsze stało
na radosne Boga pochwalenie,
na dojrzenie pierwszego skowronka
nad kościoła strzelistą wieżą
o białej zegara tarczy.
Po cóż ten pośpiech? Zaduma i skrucha.
Spuszczenie głowy.
Zatrzymaj się, zawróć, posłuchaj…
Na rynku najpiękniej jest zimą!
W żarówek owalu,
zakamarkach choinki,
przegląda się każda z pierzej.
W prostokącie barwnego poblasku
tyle radości i życia,
rozgwaru prezentów!
I odgłos dzwonu
o sercu zdrowym jak dzwon…
Któż pobieży?
Na późnogrudniową pasterkę
lud ciągnie ze srebrem i złotem,
i jeszcze trzecim darem.
Narodził się w Krajny Betlejem
Zbawiciel!
Brzmią kolędy pod nieb sklepienia,
w parkowych alejkach,
w Ślusarskiej, Gołębiej zaułkach.
Za nami tyle.
Cóż będzie potem?
Jak dobrze zagłębić się w miasto,
jak dobrze woń wyczuć chleba
obok śródmiejskich piekarni.
Traktem Rydza-Śmigłego
wyjść ponad dachy
Wyrzyska.
Stąd – jak na szczerej dłoni –
kontury najnowszych osiedli.
Kaskadą w dół kroczysz
amfiteatralnie.
Jeśli wzrok dobrze wytężysz,
w falach miejskiego stawu
cienie Czubatki
zapluszczą.
Młyny i mosty
staną na opak
w drżącej powierzchni kropel.
Co utrwalić bądź zmienić?
Jakże łatwo tutaj zapuścić
trwania korzenie.
Zawsze powracasz najchętniej
do raju dziecięcej krainy.
W rozblasku łuny
oczy jak węgle świecą.
Ty to najlepiej czujesz,
Ireno, z żywicznej Kanady.
Gdy kiedyś zabraknie oddechu,
postawcie mi polny kamień
pod murowaną
kaplicą.
(styczeń 1997 r.)