Zdzisław Seroka – „Przebudzenie”
przebudzenie smolistą nocą jak węgiel
było nagłe niespodziane
urwane krawędzią snu
o zielonkawej poświacie nocy polarnej
lepki strumień mej świadomości
powracającej jak bumerang
z dalekiej wyprawy donikąd
powoli kazał pytać
o dokładny rozstaw obu wskazówek
na okrągłej tarczy
cyferblatu życia
noc musiała być głęboka najczarniejsza
zapewne daleko już zaszła
w swym nieuchronnym biegu
przyczaiły się wszystkie moje zmysły
znacznie wzmocnione fizyczną interferencją
wśród nocnych cieni męczyła dręcząca niewiedza
czy ja jeszcze wśród żywych
czy już po drugiej stronie
tej ciemnej spienionej rzeki
choć mówią tamci bezpiecznej
odbiór szmerów i przeróżnych dźwięków
dawał jakieś nadzieje wygasłe
po chwili długiej jak kwadrans dworcowego czekania
na podrzędnej stacyjce wieczorem
wszystko zaczęło się układać
w jeden logiczny wątek
i słychać było cichutko
powolne serca pulsowanie
niczym miarowy marsz tysiąca os po suchym pniu
i odbicie oddechu innej osoby
dotarło zza niewidzialnej ściany pokoju
i ptak zatrzepotał gdzieś za oknem
jakby nocek z rodziny mroczków
i szczekanie dzikich psów doleciało z głuszy śródleśnej
i zatrąbił gdzieś pociąg trzykrotnym echem
w dolinie rzeki leniwej mulistej
tak z sennością pewnie maszynista walczył
w oddali szczękały koła pojazdów
na progach podmiejskiej estakady
spinającej dozgonnie dwa rzeczne brzegi
dały się wreszcie słyszeć
jęki umarłych ze stożka kurhanu
stała się jasność w tej głuchej nocy –
wśród żywych jeszcze na szczęście
łatwo zrozumiałem
jestem tym małym żyjącym trybikiem
w ogromnej świata maszynerii
powrócił w umyśle ustalony porządek rzeczy
to jeszcze jedna noc
z porządkiem wszystkich rzeczy
(październik 2013 r.)