FOTOGRAFIE WYRZYSKA – KAPITAŁ KULTUROWY MIASTA – CZ 14
ROZDZIAŁ 4
FOTOGRAFOWIE MIASTA ORAZ ICH WARSZTATY
Zanim przejdę do zebranych informacji na temat osób pracujących dawniej na tym terenie w zawodzie fotografa, pozwolę sobie na spostrzeżenie, które jest ważne dla fotografii – traktowanej jako innowacyjne rzemiosło i źródło utrzymania w ówczesnych czasach. Przypomnę: fotografia pod koniec XIX i na początku XX wieku w Polsce, również na tym terenie, jest zajęciem elitarnym, nie powszechnym. Wykonanie fotografii portretowych i rodzinnych w atelier jest traktowane przez ludzi bogatych i średnio zamożnych jako możliwość zaspokajania własnych, w tamtym czasie ekskluzywnych, potrzeb. Jednak elitarność fotografii polega nie tylko na wydatkach ponoszonych przez klientów przy jej wykonywaniu i zakupie, ale także na niewielkiej ilości osób potrafiących ją profesjonalnie wykonywać1. Jednymi z najważniejszych umiejętności osoby parającej się wykonywaniem fotografii dla celów zarobkowych są biegłość i wiedza potrzebna do pracy w ciemni fotograficznej2. To właśnie takie umiejętności, tj. przygotowanie zawodowe, stwarzały możliwość świadczenia usług fotograficznych i zarobkowania. Powstała nowa profesja, której wcześniej nie było, fotografowanie stało się nowym, pionierskim sposobem utrzymania się, zarobkowania na życie. Nie przeanalizuję tego, jak to zjawisko przebiegało w dużych miastach, skupię się na małej miejscowości Wyrzysk i na tym, co udało się ustalić. W krótkim czasie zawód fotografa, szczególnie w niedużych miejscowościach, pozwolił na swego rodzaju wyniesienie na nieco wyższy szczebel społecznej drabiny; był zawodem poważanym, dającym szacunek otoczenia. Zauważyłem też swego rodzaju personifikację zakładu fotograficznego z nazwiskiem fotografa. Krótkie wyjaśnienie. Spostrzegłem podczas rozmów z moimi respondentami (potwierdzam to też osobistymi doświadczeniami), że nie używamy nazwy danego zakładu fotograficznego, np. Foto-studio, Foto-video-studio, Zakład fotografii ślubnej, Foto-bajka. Wszyscy jak jeden mąż używamy nazwisk osób wykonujących ten zawód (zastrzegam jednocześnie, że taki stan rzeczy może odnosić się tylko do małomiasteczkowego zwyczaju). Mówimy potocznie: idę do lekarza, idę do sklepu, idę do urzędu. W przypadku udawania się do zakładu fotograficznego Foto-studio mówimy: „idę do Gajewskiego zrobić zdjęcie na dowód”, w przypadku udania się do zakładu fotograficznego Foto-bajka: „idę do Jarząba”, a do Foto-video: „idę do Bienia”. Różnica polega na tym, że idąc do lekarza czy prywatnego małego sklepu, pomijamy nazwisko osoby, która będzie nas leczyć lub sprzedawać nam warzywa. Zauważyłem też, że gdy pytałem respondentów, jak nazywa się prowadzony przez daną osobę zakład fotograficzny, nikt nie umiał udzielić poprawnej odpowiedzi. Wniosek z tego wysnuć można taki, że nie jest ważne miejsce i nazwa zakładu fotograficznego, a ważny jest człowiek, osoba wykonująca ten zawód3.
Fotograf w małej miejscowości to prywatny kronikarz historii prawie wszystkich rodzin. Uczestniczy i rejestruje wydarzenia okazjonalne: chrzciny, pierwsze komunie święte, śluby i pogrzeby. Jego relacje z mieszkańcami danego terenu poprzez wymienione wcześniej uroczystości, ale także te kameralne i intymne spotkania z „modelami” pozującymi w atelier, są zwykle bardzo osobiste, stają się wręcz prywatne. Fotograf, który przez lata uczestniczy w życiu każdej rodziny, staje się poniekąd jej incydentalnym członkiem. Zwykle jest też tak: rodzina czy też głowa rodziny przed wielu laty wybrała sobie rzemieślnika – fotografa4, który został dopuszczony do zaszczytu uczestniczenia we wszystkich radosnych i smutnych wydarzeniach dla danego ogniska domowego. I nie zmienia się tego stanu rzeczy przez lata, nawet gdy dany fotograf umiera, a warsztat po nim przejmuje jego syn czy zięć, dana rodzina nadal fotografuje się u niego. Zmieniamy lekarzy, u których się leczymy, sklepy, w których kupujemy, lecz nie zmieniamy fotografów. Dlatego też zauważyć należy, że fotograf to nie tylko rzemieślnik, człowiek poprawnie wykonujący swoją pracę, fotografujący i przenoszący autentyczne sceny z życia na papier. Fotograf w małym miasteczku to prawdziwa osobowość, persona, osoba, o której opowiada się anegdoty, koloryzowane historyjki, jednak zawsze jest szanowany5.
Bardzo potrzebną, wręcz niezbędną cechą każdego, kto zajmuje się fotografią zawodowo, jest umiejętność nawiązywania kontaktu z osobą fotografowaną, oddającą swój wizerunek w ręce „mistrza”. Wierzy ona, że „maestro” potrafi zrobić poprawny portret pokazujący nie tylko zewnętrzne (pozytywne) cechy jej wyglądu fizycznego, ale i to, co Barthes nazwał „punktum” (ja nazywam to „błyskiem w oku”), tym, na czym skupi się później uwaga widza. Mowa tu o wydobyciu wnętrza, osobowości, o niewidocznej fizycznie, ale odczuwanej przez odbiorcę aurze, która rozciąga się wokół sportretowanej osoby do tego stopnia, że dostrzegamy w fotografii jej cechy charakteru. „Człowiek, jaki jest, każdy widzi”; pokazanie proporcji modela, jego beznamiętnego spojrzenia, sposobu ubierania się, to nie to, czego oczekujemy od portretu. Tak więc oddanie w ręce fotografa nie tylko zewnętrznego wyglądu, ale też swego wnętrza, nie jest możliwe bez przełamania „lodów”, nawiązania więzi, wyzbycia się wstydu, zaufania temu, kto stoi po drugiej stronie drewnianej skrzynki z ciemną płachtą na głowie. Pamiętam dawne wizyty w atelier fotograficznym p. W. Gajewskiego, o którym będzie jeszcze mowa. Gdy byłem dzieckiem, rodzice prowadzili nas (dzieci) do niego przy różnych okazjach. Wszystkie te wizyty miały jedną wspólną cechę: zdjęcia wykonywano dopiero po jakimś czasie, po rozmowie na przeróżne tematy, po przełamaniu tremy, po zaniku onieśmielenia.
Fotograf w małym miasteczku to „człowiek-instytucja”, powiernik radości i smutków jego pojedynczych mieszkańców. Jednocześnie nie możemy zapominać o tym, że w jego pracowni spoczywają na regałach w tekturowych kartonach klisze, które prezentują „małe” i „duże”, ważne i nieważne wydarzenia z historii niewielkich miasteczek.
Pierwszym fotografem wyrzyskim, o którym usłyszałem, pytając o to innych, był pan Jarzyński, mający zakład przy dzisiejszej ul. 22 Stycznia. Niestety, oprócz tego, że miał zakład, robił zdjęcia oraz że wykonywał odbitki z materiałów powierzonych, czyli z filmów przynoszonych do wywołania, nie udało mi się ustalić więcej szczegółów. Pracował w zakładzie razem z żoną, nie wiem, czy miał dzieci, co stało się z nim po wojnie. Jest prawdopodobne, że zawierucha wojenna rzuciła tę rodzinę w inny rejon Polski. Przypuszczam z dużą dozą prawdopodobieństwa, że fotografie wykonywane przez niego są również w moim posiadaniu.
Wobec wszystkich posiadanych przeze mnie fotografii, ale także fotografii zgromadzonych w szkolnych izbach pamięci, w Izbie Pamięci Towarzystwa Przyjaciół Wyrzyska i – myślę – w każdym prywatnym albumie fotograficznym – występuje zawsze ten sam lub podobny problem. Polega on na tym, że w większości przypadków nie sposób ustalić, po 60, 80,100 latach, kto dane zdjęcie wykonał. Prezentuję poniżej zdjęcia z albumu pozostawionego przez mojego dziadka6. Takich zdjęć, powstających w studiach foto, które pokazują wizerunki rodzin na tle zmienianych płacht imitujących krajobrazy istnieje mnóstwo. Przedstawiają nam naszych przodków: dziadków, babcie, ojców, wujków i wujenki, kuzynów i kuzynki. Obie rodziny na poniższych zdjęciach pochodzą z Wyrzyska, przypuszczam więc, że fotografie zostały wykonane przez miejscowego fotografa.
1 Myślę tu nie o tych, którzy aparaty fotograficzne posiadali i potrafili nacisnąć spust migawki na podstawie normatywnych ustawień, ale o tych, którzy posiedli wiedzę o tym, jak wykonywać poprawnie wyostrzone i naświetlone fotografie, przy użyciu profesjonalnych kamer (z użyciem m.in. lampy magnezowej oraz z umiejętnością poprawnego ustawienia parametrów naświetlenia na podstawie specjalnych, skomplikowanych tabel stosunku czułości materiału negatywowego do warunków oświetlenia panujących w danej chwili).
2 Świadomie pomijam finansową stronę przedsięwzięcia. Oczywiste jest, że zakup kamery, lub kilku kamer, oraz przygotowanie ciemni, jej wyposażenie, zakup materiałów światłoczułych i odczynników chemicznych to wydatek, który ponieść mogą tylko średnio bogaci lub sponsorowani przez innych ludzi fotografowie.
3 Chyba nigdy nie mówimy: „jak pięknie wyleczył nas dr iksiński”, za to bardzo często, mówiąc o pracy zwyczajnego, typowego rzemieślnika, jakim jest małomiasteczkowy fotograf, mówimy: „jak piękne zdjęcia wykonał, jak uroczo wygląda ta para młoda, jak rewelacyjnie umiał zrobić mnie, osobie nie- fotogenicznej, zdjęcie na dowód osobisty”.
4 Używam słowa „rzemieślnik” w stosunku do fotografów celowo, przypominając równocześnie, że są to osoby wykonujące pewien zawód, który jednak stał się czymś więcej.
5 Takich opowieści o fotografie (H. Miller z Wysokiej), o którym mówi się, że był autentycznym artystą, i że wielu się od niego uczyło i podpatrywało jego prace, wysłuchałem wiele. Jednak ze względu na ich zbyt dużą barwność i, być może, też konfabulację opowiadających, nie nadają się one do przytoczenia.
6 Nie będę opisywał tego, kogo one przedstawiają, ani też historii tych osób. Nie jest to istotą umieszczenia tych fotografii w tej pracy. Paweł Wachowski, mój dziadek, nie żyje od wielu lat, więc nie mogę zapytać, czy pamięta, kto te fotografie wykonał.
Fot. 58. Portrety rodziny Wachowskich z lat 1925-30 (fot. ze zbiorów autora).
Cechą wspólną wielu podobnych fotografii jest brak sygnatury, parafy czy choćby inicjału tego, kto je wykonał. Wielka szkoda, że autor nie pozostawił śladu, dzięki któremu można by go identyfikować, personifikując jego prace.
Wyjaśnię, dlaczego tak się działo. Instytucja fotografa-rzemieślnika w małym miasteczku a zakład fotograficzny w dużym mieście – bardzo się różniły. Jedną z różnic był typ klientów, którzy zakłady te odwiedzali, a ściślej rzecz ujmując, ich zamożność. Zakład fotograficzny w dużym mieście mógł pozwolić sobie na lepszy (droższy) sprzęt nie tylko fotograficzny, ale i ten, służący do wykonywania odbitek. Na poniższych fotografiach podarowanych mi przez
p. J. Łukowską widzimy ujęcia z sygnaturami autorów i adresy zakładów. Odbitki te różnią się też jakością ich wykonania, są umieszczone na grubym kartonie, który zapewnia im niemal niezniszczalność. Widoczna jest też różnica w możliwościach warsztatowych ich twórców; w przypadku portretu starszej damy autor zastosował winietę rozmywającą, a na pozostałych dwu fotografiach zauważamy różnicę w umeblowaniu atelier w stosunku do fot. 58.
Fot. 59 . Fotografie rodzinne z prywatnych albumów p. J. Łukowskiej. Czerwonym długopisem dopisano, nad głową dziecka, nazwisko: Jan Jachecki, ur. w 1884 (fotografia pochodzi więc z końca XIX w., ok. 1890 r.). W 1904 r. J. Jachecki został wyświęcony na księdza, a w latach trzydziestych XX w. stał się proboszczem w pobliskiej Wysokiej. Tragizm tego duchownego wiąże się z wydarzeniami z 10 na 11 listopada 1939 r., kiedy to zamordowali go hitlerowcy, razem z pięćdziesięcioma innymi księżmi, w pobliskim Paterku.
Fot. 60. Fotografia z albumu p. J. Łukowskiej (ok. 1900 r.).
Zwrócę tutaj uwagę na jeszcze jeden (myślę, że najbardziej istotny) szczegół w analizie tych dwu typów fotografii. Rodzina Wachowskich (fot. 58.) to ubodzy pracownicy majątku w Nieżychowie. Rodziny Jacheckich i Łukowskich (fot. 59. i 60.) to klasa zamożna, właściciele najładniejszej kamienicy w Wyrzysku, dlatego też stać ich było na fotografie wykonywane w studiach fotograficznych dużych miast. Próby ustalenia, kto w Wyrzysku dane zdjęcie wykonał podsumuję tak: bogaci mieszkańcy Wyrzyska korzystali z możliwości dużych i odpowiednio wyposażonych studiów fotograficznych w dużych miastach (Bydgoszcz, Inowrocław). Biedniejsi, w miarę możliwości finansowych, zamawiali usługi miejscowego rzemieślnika, lecz rzemieślnik ten, z racji zarobionych niewielkich pieniędzy, nie był w stanie wyposażyć swego warsztatu pracy w drogie nowinki techniczne. Zresztą przyznać też trzeba, że jego klientelę nie byłoby stać na zakup dużo droższych fotografii. Dlatego też te fotografie wykonane są na cienkim papierze, zwykle po latach są bardziej zniszczone, jak również nie posiadają żadnych znaków identyfikujących je z osobą wykonującą daną pracę.
Ponieważ ustalenie i przypisanie autorstwa odpowiednim osobom oraz prezentacja przykładów ich pracy fotograficznej stały się w wielu przypadkach niemożliwe, traktuję ten fragment jako opis tego, co udało się „wyszperać” w pamięci osób pytanych na temat pracujących na tym terenie fotografów. Przyjmuję równocześnie założenie, które zakłada z dużą dozą prawdopodobieństwa, że pośród wszystkich fotografii zamieszczonych w tej pracy, znajdują się zdjęcia, które wykonał każdy z powyżej (p. Jarzyński) i poniżej wymienionych.
Następną osobą, która trudniła się fotografią1 (wykonywała je m.in. na uroczystościach państwowych i kościelnych, w okresie międzywojennym), był sierżant Mucha2. Tutaj także poniosłem porażkę, poszukując bliższych informacji na temat tego człowieka. Jego prawnuk nie potrafił podać żadnych faktów związanych z życiem dziadka, nie orientował się też, czy pozostały po nim jakieś pamiątki. Ponieważ przekazana informacja na temat sierżanta Muchy pochodziła z ust wiarygodnych (J. Kropacz, wieloletni dyrektor wyrzyskiej biblioteki, pasjonat historii), tego fachowca zaliczam w poczet osób, których prace fotograficzne znajdują się w obiegu, przypuszczam przy tym, że umieszczone są także na kartach tej pracy.
Wiele cennych informacji udało mi się uzyskać od p. Różyńskiego. Jego nazwisko już wiele razy tutaj się przewijało, więc nie będę przypominał jego sylwetki. W rozmowach popisywał się niesamowitą pamięcią na temat prezentowanych i omawianych z nim zdjęć. To właśnie w czasie jednej z rozmów, na moje pytanie, kto wykonywał poniższe zdjęcia, padło nazwisko – Pawłowski. Był to, wg mojego rozmówcy, człowiek z nietuzinkowym życiorysem, niespokojnej natury. Do 1924 r. pracował w Niemczech, przez kłopoty („machlojki” – słowa p. Różyńskiego) ucieka stamtąd i „tuła się” po okolicach Wyrzyska jako wędrowny fotograf, z tego też żyje. Pochodził ze Złotowa. Podobno pracę swą wykonywał dobrze, profesjonalnie, dlatego ludzie dosyć chętnie kupowali od niego wykonywane im fotografie.
Następna barwna postać, która przewija się w wywiadzie z p. Różyńskim, to Hieronim Miller. Nie mieszkał w Wyrzysku, a w pobliskiej Wysokiej (15 km). Jego historia jest trudna do opowiedzenia. P. Różyński oraz moi starsi ode mnie znajomi z Wysokiej opowiadają o nim z przymrużeniem oka historie, które nie nadają się do przytoczenia3. Pomimo barwności tej postaci, skłonności do trunków, nieprzywiązywania wagi do ubioru, wszyscy zgodnie przyznają, że był artystą, wzorem niedoścignionym i naśladowanym przez fotografów na tym terenie. Jako pierwszy posiadał małoobrazkowy aparat najwyższej klasy, ówczesny „mercedes” wśród aparatów, niemiecką „Leicę”. Posiadł też umiejętności techniczne, które wykorzystywał do przerabiania fabrycznych modeli aparatów, m.in. zamieniał obiektywy, usprawniał części mechaniczne.
Ostatnim najbardziej znanym do dzisiaj wyrzyskim fotografem, który przybył do tej miejscowości w czasie okupacji, był p. Wilhelm Gajewski. Uciekł z Jeziorek, miejscowości między Tucholą a Świeciem, i ukrywał się przed hitlerowcami w pobliskim Falmierowie – u swego kuzyna. Był samoukiem. Zaraz po wojnie otwiera zakład przy ulicy Pocztowej, w miejscu, gdzie dzisiaj stoi restauracja „Orion”. Pod koniec lat czterdziestych zdaje egzamin mistrzowski i przez długi czas (do końca lat sześćdziesiątych) jest jedynym fotografem w Wyrzysku. Dysponował na ówczesne czasy dobrym sprzętem i dobrze wyposażonym studiem. Informacji na jego temat udzielił mi syn, który na początku lat siedemdziesiątych, z powodu wylewu krwi do mózgu u ojca, przejął (gdy był jeszcze w siódmej klasie szkoły podstawowej) jego warsztat pracy. Casus rodziny Gajewskich jest przykładem wielopokoleniowości zawodu fotografa i przekazywania umiejętności z ojca na syna, a teraz z syna na wnuka. Syn tego ostatniego też jest młodym adeptem fotograficznego fachu i niewykluczone, że on także pójdzie w ślady swego pradziadka. Podczas rozmowy wnuk pana Wilhelma przyniósł, wydobyte z przepastnych czeluści piwnicy, oprawione w drewnianą, zniszczoną ramkę, zakurzone i brudne zdjęcie, które wykonał jego dziadek jako pracę dyplomową na egzamin mistrzowski.
1 Ponieważ moje poszukiwania ograniczają się do wiedzy zaczerpniętej od starszych osób, mających dzisiaj pomiędzy osiemdziesiąt a dziewięćdziesiąt lat, siłą rzeczy ich pamięć sięgać może najdalej do końca okresu międzywojennego. Nie jestem w stanie określić tego, co działo się wcześniej, gdyż nie natknąłem się na wzmianki o fotografach w żadnych materiałach opisujących historię tych ziem. Jedyne zdanie w najobszerniejszym i jak dotąd najrzetelniejszym opracowaniu na temat historii miasta, tj. „Dziejach Wyrzyska”, na str. 142., brzmi dosłownie: „Usługami fotograficznymi zajmowała się przez szereg lat firma Jarzyński”. Zdanie to umieszczone jest w rozdziale opisującym okres międzywojenny. Świadczy to o braku wiedzy na temat wcześniejszych fotografów, co, wg moich przypuszczeń, wcale nie świadczy o tym, że ich tutaj wcześniej nie było. Ponieważ posiadam wiele fotografii z okresu do roku 1918, myślę, że wcześniej już ktoś się tą profesją w Wyrzysku zajmował. Wyrzysk do 1920 roku był pod pruskim zaborem, więc prawdopodobne jest, iż był to niemiecki fotograf .
2 Informacja pochodzi z wywiadu z panem Józefem Kropaczem.
3 Mój rozmówca w młodości, w czasie wolnym, po pracy na poczcie w Kijaszkowie, przebywał w zakładzie p. Millera przynajmniej raz w tygodniu. Tam podglądał mistrza i pomagał p. Hieronimowi, ucząc się jednocześnie wielu przydatnych umiejętności fotograficznych. Kupił od niego swój pierwszy aparat fotograficzny, opowiadał też, jak wówczas wywoływano materiały światłoczułe. Na moje pytanie, jak wyglądał zakład, jak wyglądała ciemnia, jedyną odpowiedzią, która padła to: „Panie Piotrze, speluna”. Podkreśla jednak to, co usłyszałem także z innych ust, mianowicie, że Hieronim to „artystyczna dusza”.
Nasze rozmowy z p. Różyńskim uświadomiły mi jeszcze jedną rzecz. Większość z nas, w swej młodości, „historię” traktuje podobnie – lekceważąc ją. Gdy pytam go w pewnym momencie rozmowy o jego pracę na poczcie w Wyrzysku, o stare fotografie związane z jego miejscem pracy, opowiada, że znalazł na strychu poczty szklane płyty negatywowe, które wykonał niemiecki naczelnik poczty z czasów wojny. Wszystkie znalezione materiały zmył rozpuszczalnikiem, gdyż „szybka mogła się do czegoś przydać”. Mnie osobiście przydarzyła się podobna historia, jest łudząco podobna. Na stronach tej pracy użyłem już określenia, że do szacunku dla historii trzeba dorosnąć i dojrzeć wewnętrznie. Szkoda tylko, że następuje to czasami zbyt późno, a szkód raz poczynionych nie da się odwrócić.
Fot. 61. Praca dyplomowa W. Gajewskiego. Efektowną wówczas manierą artystyczną był powszechnie stosowany, bardzo popularny w ówczesnych czasach retusz, który wykonywano ręcznie, ołówkami różnej twardości, na materiale negatywowym, który bardzo wnikliwie pokazuje grę świateł. Z informacji syna wynika, że dziadek był mistrzem retuszu i pomagał w nim swoim kolegom po fachu.
Fot. 62. W. Gajewski (fot. ze zbiorów rodziny).
Tyle i tylko tyle informacji udało się zebrać na temat miejscowych osób fotografujących. Nie mogę być zadowolony z efektów pracy, gdyż zbyt późno, tj. po zbyt wielu latach, próbowałem dociec tego, co, kiedy i po co zostało sfotografowane, ale i tego, kto dane zdjęcia wykonywał. Wszystkie pisemne opracowania związane z historią z definicji pomijają autorów zdjęć, honorując jednocześnie nazwiskami osoby posiadające dane zdjęcie (które weszły w ich posiadanie np. poprzez kupno). Osobiście ubolewam nad tym, że tak się dzieje. Tekst historyczny, opisujący ciekawe wydarzenie z ostatnich stu pięćdziesięciu lat, zawsze poparty jest ciekawą wizualnie prezentacją fotograficzną. Nie może bez fotografii się obejść; wzbogaca ona tekst i legitymizuje jego wiarygodność. Dlaczego więc w takich pracach nie podaje się autorów fotogramów i najczęściej używa się skrótu: fot. arch. lub „ze zbiorów ….”. W powyższym tekście siłą rzeczy zmuszony jestem postępować podobnie, mimo że pokusiłem się o zebranie pewnych informacji na temat osób wykonujących zdjęcia. Z dużą dozą prawdopodobieństwa uznać mogę, że ok. 50% prezentowanych tu fotografii zostało przez nich właśnie wykonanych (pomijam przy tym milczeniem fakt mojej nieumiejętności przypisania im poszczególnych zdjęć).
Kilka słów o sprzęcie fotograficznym, który był w posiadaniu osób prywatnych. Aparaty fotograficzne, jak twierdzą moi rozmówcy, nie były w latach międzywojennych znowu taką rzadkością. Posiadało je wiele osób, świadczyć o tym mogą zdjęcia w albumach, do których dotarłem. Nie są to zdjęcia o takiej jakości jak te profesjonalne, gdzie gołym okiem widać użyty dobry obiektyw, z odpowiednią przysłoną i czasem naświetlenia, czy poprawnej kompozycji. Jednak wiele zdjęć, może nie najlepszych technicznie, rejestrowało ówczesną prywatną (i nie tylko) rzeczywistość. Te najprostsze aparaty fotograficzne (niemiecka „Altissa”) były tak skonstruowane (dwie wartości czasowe i dwie wartości przysłony), aby nie sprawiały kłopotów fotografującym; ustawiało się je tylko na pogodę (słońce) lub niepogodę (pochmurnie). To właśnie takie aparaty, tanie i nieskomplikowane, królowały wtedy w prywatnych rękach.
Fot. 63. Niemiecki aparat fotograficzny „ALTISSA”, pierwszy, jaki posiadał p. Różyński, i „WELTA” (aparat podarowany na potrzeby lekcji poglądowych koła fotograficznego „Oczy szeroko otwarte” przez ww. osobę; fot. autor).
Aparatem, do którego obsługi potrzebowało się fachowej wiedzy i bez niej praktycznie nie dało się wykonać poprawnego naświetlenia materiału negatywowego, była „Welta”. Dla bardziej pojętnych amatorów fotografii drukowano wtedy specjalne tabele naświetleń (w kształcie koła). Pomagały one amatorom w odpowiednim ustawieniu parametrów fotograficznych.
Fot. 64. Tabela naświetleń fotograficznych (na kole ustawiano: miesiąc, godzinę, pogodę, czułość materiału fotograficznego w jednostkach ASA, a odczyt pokazywał czas naświetlenia
i przysłonę).
W części 4 pokazałem, jak ważne jest, częstokroć zaniedbywane, gromadzenie informacji o tych, którzy swoją pracą dokumentują dla nas ważne wydarzenia. Każdy tekst opisujący jakiekolwiek wydarzenie, gdziekolwiek umieszczony (prasa, książki, biuletyny, informatory) jest opatrzony podpisem autora. W przypadku fotografii często autorstwo jest pomijane, bagatelizuje się tego, kto znalazł się w danym miejscu w odpowiednim momencie, wykonując dla nas poznawczy, fotograficzny materiał dowodowy.